Dziś przypomniałam sobie, jak bardzo lubię piec chleb i czuć w domu jego zapach.
Moja przygoda z pieczeniem chleba była dość krótka i niezbyt udana- w ubiegłe wakacje zrobiłam żytni zakwas, upiekłam kilka świetnych, żytnich razowców z ziarnami. Później zaczął się rok akademicki i jakoś tak traciłam serce do wieczornego dokarmiania zakwasu, mieszania ciasta, kupowania dobrej mąki, doglądania ciasta w piekarniku. I odbiło się to na jakości pieczywa- coraz częściej wychodziły mi zakalcowate, popękane bochenki, które już ani nie cieszyły, ani nie smakowały.
Zrezygnowałam z regularnego wypieku chleba, co jakiś czas piekłam bułeczki drożdżowe, ale to nie było to samo.
Wczoraj spontanicznie uznałam, że czas na nowo rozpocząć przygodę z domowym chlebem. Drożdżowym, pszennym, zwyczajnym. Poszukałam przepisów i znalazłam ten. Wkład pracy minimalny, efekt rewelacyjny. Chleb wyszedł wilgotny, z chrupiącą skórką. W domu pojawił się znów piękny, chlebowy zapach, który daje mi poczucie bezpieczeństwa. Polecam każdemu, żeby spróbował chociaż raz upiec chleb, nie z gotowej, sklepowej mieszanki, tylko z dobrej jakości mąki, na zaczynie drożdżowym albo zakwasie. To uzależnia.
Prawdopodobnie wrócę też do pieczenia żytniego chleba. Ale drugie podejście będzie zdecydowanie bardziej profesjonalne- czas nabyć żeliwny garnek, bo moje razowce w silikonowej formie z kłosem wychodziły marnie. Piekły się bardzo nierównomiernie i pękały. Jak trochę zainwestuję w utensylia, to tak szybko się znów nie zniechęcę.
Ale ten pszenny chleb nie wymaga żadnego sprzętu, żadnych niezwykłych składników, ani nawet wkładu pracy, więc wymówki "nie upiekę, bo nie mam czasu" nie wchodzą w ogóle w grę.
Pierwszy raz (!) korzystałam z drożdży suchych- zawsze wydawało mi się, że to wynalazek niedostępny w Polsce; kilka tygodni temu zobaczyłam w sklepie, że właściwie jest ich ogromny wybór. Kupiłam, żeby były "na wszelki wypadek", nie rezygnując z pieczenia na drożdżach świeżych. Ale wczoraj właśnie przyszedł ten moment, kiedy się przydały!
Ciasto musi postać kilkanaście godzin, więc proponuję zrobić zaczyn wieczorem, a piec następnego dnia rano, lub na odwrót- zaczyn rano, pieczenie wieczorem.
Składniki:
- 4 szklanki mąki pszennej (użyłam typ 650)
- 350 ml letniej wody (ok. 1,5 szklanki)
- 1,5 płaskiej łyżeczki soli
- 10 g drożdży świeżych lub 3/4 łyżeczki drożdży suchych
Przygotowanie:
- Mąkę przesiać do dużej miski, dodać resztę składników i wymieszać łyżką, aż się w miarę połączą (w przepisie p. Eliza mówi, że 30 sekund- ja miałabym wtedy jeszcze pełno niewymieszanej mąki, więc przekroczyłam ten czas, ale starałam się mieszać jak najkrócej i nie zagniatać ciasta rękoma)
- Przykryć ściereczką i odstawić na 12-18 godzin do wyrastania.
- Wyrośnięte ciasto wyjąć silikonową szpatułką z miski na stolnicę (mi wystarczyła deska do krojenia) i złożyć na pół, by uformować kulę.
- Posypać ściereczkę mąką, umieścić ją w misce lub na dużym sitku i położyć na niej chleb.
- Odstawić na około godzinę, żeby ciasto wyrosło w kształcie kuli.
- W międzyczasie (proponuję po ok. pół godziny, czyli w połowie czasu potrzebnego do wyrośnięcia chleba) wyłożyć blachę piekarnikową papierem do pieczenia i nagrzać piekarnik (z blachą w środku) do temp. 230 stopni (góra-dół).
- Wyrośnięte ciasto ostrożnie przenieść (najłatwiej w ściereczce) na gorącą blachę, na środkowy poziom. Należy umieścić również na dolnym piętrze piekarnika np. keksówkę z wodą- powstanie z niej para, która podobno odpowiedzialna jest za chrupkość skórki. Prawdę mówiąc nie wiem, jaki byłby chleb, gdybyśmy pominęli ten krok. Zawsze piekę z parą wodną, nie zastanawiając się, czy to niezbędne. Inna metoda, niewypróbowana przeze mnie, to wrzucenie na dół kilku kostek lodu.
- Chleb piec najpierw kwadrans, następnie zmniejszyć temperaturę do 200 stopni i piec ok. pół godziny (ew. ciut krócej lub dłużej- będzie gotowy, gdy ładnie się zarumieni).
Chleb po wyjęciu z piekarnika umieścić na kratce, żeby się wystudził. Można sprawdzić, czy na pewno jest gotowy, stukając od spodu- jeśli wyda z siebie głuchy odgłos, to znak, że się upiekł (nie wiem, jaki byłby odgłos, gdyby chleb był niedopieczony- tego niestety nigdzie nikt nie opisał, być może wcale nie byłoby odgłosu?).
Proponuję zignorować wszelkie zalecenia żywieniowców i zjeść pierwszą kromkę z grubą warstwą masła.
Smacznego!
ale kusisz tym chlebkiem! chętnie bym sobie taki tutaj upiekła, ale póki co piekarnik w Gdyni odmówił posłuszeństwa, więc chlebek na zakwasie przywożę z Torunia :)
OdpowiedzUsuńbardzo mi się podoba Twój blog, Gosiu - oby tak dalej! ;D
trzymam kciuki za udane wypieki i smaczne jedzonko :*