strony

środa, 25 czerwca 2014

Kotleciki z czerwonej soczewicy i kaszy jaglanej.

Nie umiem gotować tylko dla siebie. Kompletnie mi się nie chce, nie mam motywacji, nie potrafię tak dobrać proporcji, żeby nie naprodukować ogromnej ilości jedzenia, którą potem będę przejadać kilka dni. Ale co innego, gdy nagle dorwę się do garów dwa dni przed egzaminem.


A chodzi o nie byle jaki egzamin, tylko najprawdopodobniej najgorszy ze wszystkich dotychczasowych. Cały rok sobie powtarzałam, że przecież "skoro zdałam na pierwszym roku biofizykę, to już każdy inny przedmiot zdam" i "przecież farmakologia nie jest taka trudna i nie będzie wcale strasznie". 

piątek, 13 czerwca 2014

Ciasto drożdżowe z ananasem, budyniem z mleczka kokosowego i kokosową kruszonką.

Gruba warstwa masła na wypieku z pszennej mąki.
Rzecz przeklęta przez kardiologów, gastroenterologów, diabetologów, dietetyków, osobistych trenerów. 



Wczoraj zobaczyłam w internecie okładkę TIME i ten artykuł i uśmiechnęłam się pod nosem. W Stanach, gdzie ogromnym problemem społecznym jest zespół metaboliczny, ludzie nagle odkryli, że przez wiele lat niepotrzebnie ograniczali spożycie tłuszczu? Doniesienia "amerykańskich naukowców" jak zwykle skłaniają do refleksji...
Gdy mam w domu ciemny chleb z milionem nasion, nie wpadnę na pomysł, żeby posmarować kromkę ogromną ilością masła. Nic jednak nie poradzę na to, że pasuje mi ogromnie na pszennym, białym pieczywie i cieście drożdżowym. Jestem raczej chudziakiem i mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na odrobinę rozpusty. A przecież jeśli coś mi bardzo smakuje, to znaczy, że jest dla mnie dobre! Kawałek drożdżowego ciasta (o zgrozo, jeszcze ciepłego, podobno tak też nie wolno!) to najlepsza rzecz pod słońcem.

środa, 11 czerwca 2014

Stir-fry z kalarepą.

Totalnie się nie znam na kuchni azjatyckiej. Aż wstyd, bo nie potrafię identyfikować większości charakterystycznych dla danego państwa potraw czy składników. Wpisuję się tym niestety w bardzo popularne i ograniczone pojmowanie orientu, gdzie kuchnia japońska to tylko sushi, a chińska- nudle i sajgonki. Chciałabym odbyć wiele podróży po Azji, które nauczyłyby mnie rozróżniać ramen od zupy pho, pak choi od kapusty pekińskiej, pierożki dim sum od wonton. Krążą gdzieś po mojej głowie te nazwy i próbowane kiedyś smaki (w europejskim wydaniu, w tanich knajpach eat-as-much-as-you-can w Londynie), ale to nie zmienia faktu, że jestem kompletnym laikiem. I jako laik, robiąc „chińskie”, mam wrażenie, że mieszam mały kawałek Azji z Europą i tworzę coś, do czego żadna kultura wschodu by się nie przyznała. Jak dla mnie najlepsze "chińskie" robi mój Tata, który często pół niedzieli spędza krojąc składniki w słupki, następnie partiami smaży wszystko w woku. Ten smak chrupiących warzyw i kiełków, nasiąkniętego lekko pikantnym sosem makaronu ryżowego albo fasolowego to moje ulubione skojarzenie z orientalnym jedzeniem.


Lubię mimo wszystko się oszukiwać, że gdzieś na ślepo, po omacku, trafiam w niektóre smaki i aromaty. I dlatego nie wstydzę się nazwać mojego wegańskiego stir-fry z kalarepą "azjatyckim", bez względu na to, jak ogromne to nadużycie. Spełnia główne trzy kryteria: jest szybkie, proste i pyszne, z chrupiącymi warzywami i sezamem. Wybrałam kalarepę, ponieważ teraz jest na nią najlepszy moment- jest lekko słodkawa i soczysta. Koniecznie kupcie taką z młodymi liśćmi- jak najbardziej są jadalne i bardzo smaczne.



poniedziałek, 9 czerwca 2014

O zakalcach (i przepis na bazyliowe gâteau au yaourt).

Zawsze mnie fascynowały zasady, którymi trzeba się kierować, gdy piecze się ciasta. "Mieszaj masę tylko w jedną stronę", "mieszaj osobno suche składniki, osobno mokre" i wiele innych.  Gdy kilka lat temu nie rozumiałam, dlaczego musi być tak, a nie inaczej, wydawało mi się, że to po prostu jakieś rytuały, magia, którą panie domu od lat odprawiają, bo wierzą, że dzięki temu ciasto się uda. Ale sama napiekłam tyle zakalców, że dochodzę do wniosku: coś w tym jest. A jest w tym sporo praw fizyki. Chciałabym dokładnie zrozumieć mechanizm procesów, które zachodzą od momentu wymieszania składników do wyjęcia gotowego ciasta z piekarnika, ale z drugiej strony- żeby wypieki się udawały wystarczy tylko dokładność i odrobina doświadczenia.




Ja muszę popracować przede wszystkim nad dokładnością. Odkąd prowadzę bloga, wyprodukowałam już 3 pyszne zakalce. I za każdym razem miałam pewną teorię na temat tego, co poszło nie tak. Pierwszy z nich- wegański bananowiec, być może byłby idealny, gdyby nie to, że o proszku do pieczenia przypomniałam sobie, gdy część już trafiła do formy (oczywiście wymieszałam całość znowu w misce, ale najwyraźniej nie uratowało to ciasta).



sobota, 7 czerwca 2014

Paszteciki z twarożkiem: miętowo-czosnkowe i z suszonymi pomidorami

Babciny pasztecik, zazwyczaj wersja ze szpinakiem lub pieczarkowa, to najlepsza przekąska na podróż, imprezę czy piknik. Na moje osiemnaste urodziny Babcia naprodukowała ich chyba tysiące. Kiedyś, przed jakąś domówką, zadzwoniłam do niej i spytałam o przepis. Dostałam najbardziej szczegółowe wskazówki odnośnie składników i wykonania. Oczywiście mój prototyp był wzorowany na ulubionych szpinakowych, ale każde kolejne podejście było już pretekstem do eksperymentowania. Właściwie bazuję zwykle na twarożkowym farszu i zmieniam tylko dodatki: był łosoś, były suszone pomidory, przyszedł czas na miętę z czosnkiem. Zazwyczaj za jednym zamachem przygotowuję dwa rodzaje, żeby było ciekawiej. Tak też zrobiłam tym razem.



poniedziałek, 2 czerwca 2014

Chili sin carne w tortillach i sos miętowy.


Kolejny szybki obiad, który uwielbiam. 
Chili sin carne, czyli chili bez mięsa.
Do tego kupne tortille- albo nie czytajmy ich składu, albo ich nie kupujmy i róbmy sami- ja postanowiłam nie czytać, bo czasami się przydają i mimo wszystko bardzo mi smakują. Fakt, zrobienie pszennych chlebków typu pita albo usmażenie naleśników to nie żadna wielka filozofia, ale jednak wymaga to ogarnięcia dodatkowej patelni na palniku, a to się nie sprawdza, gdy mamy mało czasu.



Wszystko brzmi całkiem elegancko, a tak naprawdę jest to tani, studencki. trochę obciachowy obiad. Wahałam się, czy jest się czym chwalić na blogu. Chwalić pewnie nie, ale podrzucać pomysł na banalnie proste i dobre jedzenie- można.
Szybkie, nie znowu błyskawiczne, bo trzeba się zająć pieczarkami. Są osoby, które młodych i ładnych nie obierają; ja do nich niestety nie należę (osób, nie pieczarek). Z podanych proporcji można nakarmić 2 głodne osoby, ale jeśli jecie sami, możecie drugiego dnia zjeść sam farsz np. z ryżem. W sklepach łatwiej jest dostać duże (w sensie- zwykłe, ok. 400g) puszki fasolki i kukurydzy, więc albo zużyjecie pół, albo możecie poszukać najmniejszych puszek (212g). Albo zaszaleć, zrobić z całych dużych puszek i zaprosić znajomych!


  • 1 paczka pszennych placków typu tortilla (4 sztuki)
  • 1 mała puszka fasolki (212g)
  • 1 mała puszka kukurydzy (212g)
  • 1 cebula
  • kilkanaście pieczarek
  • 1 duży pomidor
  • 2 łyżki przecieru paprykowego (lub 2 łyżeczki suszonej słodkiej papryki).
  • suszona kolendra, majeranek, kumin, (albo jak u mnie: 18 ziół ojca Mateusza), sól, pieprz, odrobina chili

    Sos miętowy:
  • 2 łyżki jogurtu
  • 1 łyżeczka majonezu
  • posiekane liście mięty
  • 1 mały ząbek czosnku
  • pieprz
  • Obrać, umyć i pokroić pieczarki w plasterki. Pokroić cebulę w kostkę lub piórka. Sparzyć pomidora, obrać ze skórki i podzielić na pół: jedna część trafi pokrojona do ciepłego farszu, drugą proponuję zostawić surową. 
  • Rozgrzać olej na patelni, wrzucić cebulę, gdy się zeszkli dodać pieczarki, posolić i podlać odrobiną wody. Dusić aż zmiękną i woda odparuje. Dodać przecier paprykowy (lub suszoną paprykę), kukurydzę, fasolkę, połowę pomidora. Przyprawić.
  • Sos miętowy: wymieszać wszystkie składniki z posiekaną miętą i startym czosnkiem.
  • Placki odgrzać zgodnie z instrukcją na opakowaniu. 
  • Zajadać wszystko w ulubiony sposób. Smacznego!