strony

czwartek, 23 czerwca 2016

Curry z botwinki.

Musiałam zbadać tę sprawę. O co właściwie chodzi z tym curry? Jasne było, czym są tajskie pasty curry, każdy zna też mieszankę przypraw curry, ale co sprawia, że możemy tak nazwać indyjskie danie, któremu w języku polskim przydzieliłabym określenie "potrawka"? I jeszcze czy daal i curry to to samo, skoro jedno i drugie kojarzy mi się z jednogarnkowym, rozgrzewającym i sycącym obiadem?
Najbardziej dostępne informacje, czyli znalezione na Wikipedii, dotyczą curry indyjskiego. Z języka tamilskiego kari, கறி, oznacza "sos". Czyli warzywa w sosie przyprawione kolendrą, kuminem, kurkumą, imbirem i innymi korzennymi przyprawami, mają prawo nosić tę nazwę. 
Z kolei daal to potrawa ze strączków, zatem mój dzisiejszy przepis również wypada tak nazwać. Ostatecznie można też skorzystać z bardzo lubianego przeze mnie słowa "potrawka". Bez względu na terminologię, z całą pewnością będzie pysznie.

wtorek, 7 czerwca 2016

Tapioka z zieloną herbatą matcha.

Nigdy nie stworzyłam własnej bucket list, mogłabym natomiast spisać listę kilkudziesięciu potraw (albo paru milionów) których chciałabym spróbować w ciągu swojego życia. I nie zdziwiłabym się wcale, gdyby połowa pozycji wiązała się z koniecznością wycieczki do Japonii. 


Mniej więcej rok temu zaczęłam interesować się tym miejscem na Ziemi. Mam wrażenie, że wszystkie odpowiedniki tamtejszych potraw, które są dostępne w Polsce, to jedynie namiastka tego, co oferuje kuchnia japońska. Może i mamy kilka świetnych knajp z ramenem, przyzwoite sushi, dość dobre onigiri... ale odnoszę wrażenie, że zupełnie inaczej podchodzi się tam do jedzenia. Gotuje się z wielką dbałością o jakość używanych składników, o formę podania gotowych dań, nie bez znaczenia są także walory zdrowotne serwowanych potraw – w końcu to w Japonii jest najwięcej stulatków na świecie.
Jednym z moich wielkich marzeń jest doświadczenie ceremonii herbacianej i spróbowanie zielonej herbaty matcha (抹茶). Jest to bardzo drobny proszek z liści, który po zalaniu wodą o odpowiedniej temperaturze serwuje się w formie spienionego napoju. Jego jedna filiżanka ma podobno więcej przeciwutleniaczy niż dziesięć takich samych porcji zwyczajnej zielonej herbaty. Byłam na tyle niecierpliwa i ciekawa, że skusiłam się na zakup matcha w jednej z poznańskich herbaciarni. Niestety,  gotowy napar  nie miał wcale pięknego pistacjowego koloru, a w smaku przypominał po prostu mocną zieloną herbatę. Po zbadaniu sprawy okazało się, że kupiłam proszek kiepskiej jakości lub po prostu utleniony, czego można było się spodziewać po relatywnie niskiej cenie. Całe szczęście całkiem nieźle sprawdza się w deserach, stąd pomysł dodania go do puddingu z tapioki. Dzięki temu deser zyskał przyjemny, herbaciany smak i dość intrygujący kolor, a ja mam cichą nadzieję, że może mimo tego, że moja matcha jest już utleniona, to jednak zachowała chociaż odrobinę swoich wspaniałych właściwości. 

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Jaglany budyń czekoladowy na poprawę humoru.

Wczoraj był właśnie taki dzień, kiedy nic nie chciało mi poprawić nastroju. Pyszny obiad nie pomógł. Koreańska maseczka aloesowa na twarz tylko pogorszyła sprawę (z takim negatywnym nastawieniem zamiast czuć się jak w salonie odnowy biologicznej, miałam wrażenie, że trzymam mokrą ścierkę na twarzy). Jeszcze cztery (z dziecięciu!) egzaminy przede mną, więc piękna pogoda łamie mi serce, bo czuję, że każda minuta spaceru to zbrodnia przeciwko szybkiemu uporaniu się z ta wiedzą, zdecydowanie zbyt obszerną do przyswojenia. 
Trzeba było zatem wyciągnąć najcięższe działa. Budyń czekoladowy z malinami to najlepsze antidotum na parszywy humor. A jak do tego jest z kaszy jaglanej, to oprócz kojącego działania na nerwy, jest też całkiem zdrowy. Bez nabiału, bez glutenu, za to tak pyszny, że poziom endorfin rośnie błyskawicznie z każdą kolejną łyżeczką.