strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pisanina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pisanina. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 18 marca 2018

"Capsule Pantry" – idealne zapasy, żeby zawsze było co jeść i nic się nie marnowało.

Gdy przyjaciółka podrzuciła mi pomysł na wpis o tej tematyce i wymyśliłam tytuł: "Capsule Pantry", poczułam się jak Newton, który odkrył prawo powszechnego ciążenia. Jest to parafraza  określenia "capsule wardrobe", czyli budowania minimalistycznej szafy w taki sposób, żeby dana rzecz pasowała do różnych zestawów. W moim wydaniu zjawisko to odnosiłoby się do spiżarni i lodówki. Niestety, okazało się, że nie byłam pierwsza i jest już wiele artykułów na ten temat! Nie zmienia to faktu, że czuję się upoważniona, by go poruszyć, ponieważ w moich szafkach kuchennych zawsze jest określona pula składników, z których da się coś upichcić. 



Zacznę może od tego, co w ogóle lubię jeść. Jeśli śledziliście mojego bloga, z pewnością zauważyliście, że jestem wielką fanką dania o wysublimowanej nazwie: "kasza z warzywami". I właśnie do amatorów tego typu kuchni kieruję ten wpis. Będę pisać ze swojej perspektywy i mam nadzieję, że moje wskazówki i tak będą dla kogoś przydatne. Jestem kulinarną minimalistką i bardzo często tworzę swój jadłospis w podobny sposób:
1. Śniadanie – owsianka z bakaliami i owocami.
2. Drugie śniadanie – kanapka.
3. Obiad – kasza z warzywami lub makaron z warzywami, a jako dodatek białkowy: tofu lub strączki
4. Przekąska w pracy – cokolwiek, np. sok lub smoothie
5. Kolacja – sałatka z kuskusem (lub inną kaszą)/ sałatka z czegokolwiek, co zostało z obiadu, kanapki

Żeby ułatwić sobie zadanie, podzielę ten wpis właśnie według szafek i półek, jakie znajdują się w mojej kuchni. Przy niektórych składnikach znajdziecie linki do przykładowych przepisów z bloga :)

Lodówka
1. Słoik niesłodzonego masła orzechowego: do kanapek (rzecz jasna), do dań typu curry, do deserów, do owsianki.
2. Sos sojowy, ocet ryżowy, sos sriracha: do wszystkich dań niby-azjatyckich, czyli warzyw wrzuconych na patelnię np. z tofu i ryżem/makaronem.
3. Tofu: do tofucznicy, do obiadów. do sałatek (do sałatek kroję w kostkę, marynuję w musztardzie, sosie sojowym i syropie z agawy i podsmażam). Zawsze naturalne, ale zdarza się wędzone – z wędzonym tofu robimy np. łazanki z kapustą kiszoną.
4. Tahina: do hummusu, do sałatek (np. sałatka z jarmużu i awokado wg Jadłonomii).
5. Drożdze: do pizzy! (mogą być suszone, ale ja wolę świeże).
6. Mleko roślinne: niesłodzone do np. wegańskiego majonezu i ogólnie do gotowania, różnego rodzaju mleka roślinne do owsianek, deserów, do koktajli.
7. Kapary, oliwki: do sałatek, do obiadów (prawie zawsze wrzucamy).
8. Ogórki kiszone, czasami kapusta kiszona.
9. Suszone pomidory w oleju: do past na chleb, do sałatek, do obiadów.
10. Bulion warzywny w kostkach.
11. Zielenina (trzymamy zawsze w lodówce): szpinak, marchewki, papryka i cokolwiek, na co akurat jest sezon, np.: cukinie, bakłażany. Często też jarmuż lub rukola. Bardzo często seler naciowy (do sałatek, do obiadów).
12. Ser typu feta (nie prawdziwa feta, bo prawdziwej nie lubię ;) ): do sałatek, do obiadów na ciepło. (Sowa ostatnio się buntuje na ser, więc może niedługo zniknie z naszej lodówki).
13. Ostatnio: buraczki gotowane (jestem leniwcem trójpalczastym i kupuję paczkowane, ale obiecuję sobie, że będę sama gotować, bo nie znoszę zbędnych śmieci. I te buraczki NIE SĄ Z POLSKI! A jedzenie hiszpańskiego buraka w kraju buraka: tak robi tylko prawdziwy BURAK! (czyli ja). Ale póki co, gdybym ich nie kupowała, to nie jadłabym buraków wcale. A lubię.
14. Dżem. Kocham dżem.
15. Żółty ser: jem tylko ja.  Jak mam chleb i żółty ser, to wiem, że nie umrę z głodu w pracy :)
16. Jogurt naturalny: też jem tylko ja, (prawie) codziennie na śniadanie.
17. Limonka (częściej) i/lub cytryny. (do obiadów, do sałatek, do past na chleb).
18. Musztarda: głównie do sałatek, do marynowania tofu, do wege majonezu.
19. Olej rzepakowy.

Odpowiedni rozmiar słoika masła orzechowego jak na nasze potrzeby :)

Zamrażarka
1. 2 paczki jakichkolwiek warzyw na patelnię, żeby było coś na obiad, gdy naprawdę nie ma czasu gotować (chodzi o takie miksy: włoskie/azjatyckie/hiszpańskie itp.).
2. Mrożone owoce do koktajli (truskawki, czasem coś bardziej wymyślnego).
3. Moje ostatnie odkrycie i prawdziwe guilty pleasure: frytki! Od czasu do czasu miewam ochotę na czipsy, ale nie da się kupić paczki "na zapas" – zjadłabym wszystkie zapasy od razu. A frytki w zamrażalniku mogą sobie leżeć i czekać, aż przyjdzie na nie pora.

Szuflada z przyprawami
W większości są to standardowe przyprawy, ale nigdy (!) nie może zabraknąć tych:
1. Oregano.
2. Wędzona papryka.
3. Kumin.
4. Kolendra (nasiona).
5. Czosnek granulowany.
6. Czarna sól – do majonezu i tofucznicy.



Miska z owocami i warzywami
1. Banany.
2. Jabłka.
3. Pomidory.
4. Pomarańcze, gruszki, kiwi lub inne owoce, na które akurat jest sezon – dużo tego schodzi do koktajli.
5. Bardzo często awokado.
6. Cebula i czosnek (ostatnio mało używam, ale trzeba mieć).

+ na blacie kuchennym stoi koszyk z pieczywem, a w nim, uwaga... pieczywo.

Szuflada
1. Mąki: pełnoziarnista, biała.
2. Makarony: pełnoziarnisty lub zwykły, białe łazanki, makaron ryżowy, makaron soba (rotacyjnie).
4. Kasze: jaglana, gryczana, gryczana niepalona, jęczmienna, komosa ryżowa, bulgur, pęczak (rotacyjnie).
5. Kuskus obowiązkowo, bo uwielbiam sałatkę z kuskusem! I najszybszy obiad świata to kuskus, buraczki gotowane z paczki (przepraszam, planeto Ziemio!), pestki dyni, feta i przyprawy.
6. Suche strączki: cieciorka, soczewica itp. (jak będziemy bardziej zero-waste, to przestaniemy kupować strączki w puszkach tylko będziemy gotować w szybkowarze, ale póki co częściej jest u nas zero-effort a nie zero-waste w tej kwestii).
7. Ocet (jabłkowy, balsamiczny, spirytusowy) - do sałatek, do majonezu.
8. Oleje: zawsze oliwa, czasem jakieś ciekawsze, np. ryżowy do smażenia, słonecznikowy do sałatek.

Szafka wisząca, półka nr 1
1. Bakalie wszelkiej maści w słoiczkach. Zawsze musi być: słonecznik, dynia, żurawina, siemie lniane, sezam. Często są też wiórki kokosowe, rodzynki, morele, śliwki, migdały, daktyle. Czasami mielone orzechy włoskie (bardzo lubię do sałatek czy owsianki).
2. Płatki drożdżowe: sypiemy je na wszystko! Do obiadów zamiast parmezanu, do sałatek, do past do chleba, na pizzę. Płatki drożdżowe są pycha! 
3. Płatki owsiane: błyskawiczne i zwykłe, zwykle też inny rodzaj płatków.

Tak, to są słoiki po maśle orzechowym :) 


Szafka wisząca, półka nr 2
1: Puszki: pomidory, fasola, groszek, cieciorka, kukurydza.
2. Syrop z agawy.
3. Mleczko kokosowe: do deserów, do curry. (robimy z różnych warzyw, ale z podobnym zestawem przypraw).

I w zasadzie to wszystko!  Wydaje mi się, że na tej liście są składniki na prawie każde danie z bloga :) Mam nadzieję, że ten przewodnik po mojej "Capsule Pantry" się Wam przyda!
Chętnie przeczytam, co jest takim "must-have" w Waszych spiżarniach i lodówkach, podzielcie się proszę Waszymi patentami w komentarzach :) 
Buziaki!

sobota, 17 marca 2018

O lumpeksach. Dlaczego nigdy nie będę szafiarką.

Dawno mnie tu nie było.

Obejrzałam właśnie pogadankę o przemyśle odzieżowym na instagramie Kasi z bloga ograniczamsie.com i nie mogę zasnąć. A że przypływ weny o północy trzeba spożytkować, postanowiłam napisać kilka słów na ten temat. Nie jestem szafiarką, znawczynią mody, ani nawet blogerką (bo jeśli ktoś nie publikował nic na blogu od ponad roku, to ten szlachetny tytuł traci), ale chciałabym dorzucić swoje trzy grosze w sprawie "slow fashion". Niby wszystko na ten temat zostało już powiedziane (a kto jeszcze ma wątpliwości, niech zajrzy na bloga Asi Glogazy, Ryfki czy Kasi Kędzierskiej), ale wciąż mam wrażenie, że nawet świadomi konsumenci i konsumentki są dość sceptycznie nastawieni do lumpeksów. I ciągle widzę te same argumenty przeciw ciuchom z drugiej ręki, z którymi kompletnie się nie zgadzam.


A że jest późno w nocy, moje spostrzeżenia bardzo krótko wypunktuję.

1. "Fujka, nosić ciuchy po kimś".
Gdybyśmy byli w pełni świadomi drogi, jaką przebywają ubrania, zanim trafią do sieciówek, to również uznalibyśmy, że noszenie ich bez uprzedniego porządnego wyprania/dezynfekcji to kiepski pomysł. Wyobraźcie sobie wielkie szwalnie w Bangladeszu, potem wszelkie środki transportu, potem magazyny, potem sklepy i przymierzalnie (ile razy widzieliście ciuchy w przymierzalni na podłodze?)... Te ubrania nie są nowe, gdy je ubieramy pierwszy raz. Są tak samo po przejściach.
Ubrania w second-handach przechodzą proces dezynfekcji, dodatkowo ja je zawsze piorę i prasuję przed noszeniem. I tyle, żadne "zarazki" nie mają prawa mnie w ten sposób zaatakować. 

2. "No właśnie, brzydzi mnie ta chemia, którą dezynfekuje się ciuchy z lumpeksów!"
Tu Was zmartwię. Ubrania w sieciówkach również traktuje się różnego rodzaju chemikaliami, bo w transporcie i magazynach są narażone na pleśń. Mimo to słyszałam, że właśnie w magazynach znanych sieciówek ciuchy często pleśnieją i przez to nie trafiają na sklepowe półki. Czyli stają się odpadem zanim jeszcze ktokolwiek zdąży je kupić!

3. "Ale ja to w tych lumpeksach nie umiem nic znaleźc!"
Najpierw musisz znaleźć odpowiedni lumpeks. Są lepsze i gorsze. Są takie z ciuchami na wagę, są takie z wycenionymi ubraniami, elegancko powieszonymi na wieszakach. Są wreszcie lumpeksy internetowe! I z moich obserwacji (niestety) wynika, że im mniejsze miasto, tym większa szansa na znalezienie dobrego "Taniego Armaniego". 

Dwie z tych koszul to ciuchy ze sklepów, reszta jest z drugiej ręki. Potraficie zgadnąć, które?

4. "Ja tam lubię przemyślane zakupy, a nie takie szperanie i kupowanie pod wpływem impulsu".
Do lumpeksów też można chodzić z konkretnym celem. Ja na przykład uważam swoją szafę za mniej-więcej skończony twór, mam w niej wszystko, czego potrzebuję i tylko czasem przyjdzie mi do głowy jakaś (uzasadniona) fanaberia, w stylu: "biały, pleciony sweter" albo "koszula w prążki". Kiedyś lubiłam zakupy w sieci i na stronie outletu Mango albo H&M z pewnością znalazłabym wymarzone ubranie w 5 minut. Pewnie trafiłabym jeszcze na jakąś zniżkę (-50% na niebieskie koszule w prążki, tylko dziś!). Ale wiecie, co się okazało? Że bez większego wysiłku znalazłam wszystkie wymarzone ciuchy w lumpeksie!

5. "Ale ciuchy w lumpach wcale nie są dużo tańsze, niż na wyprzedażach w sieciówkach!"
Tu się niestety muszę zgodzić, że spodnie na wyprzedaży to koszt około 50 zł, a spodnie w second-handzie na wagę w dniu "nowego towaru" to też często około 50 zł. Jednak w lumpeksie można upolować ubrania droższych marek! Więc może cena jest czasem podobna, ale jakość jest wyższa. Dla osób, które w "Taniej Odzieży z Zachodu" nie kupują, może się to wydawać szokujące, ale w mojej szafie najlepiej skrojone ubrania czy najlepsze tkaniny to właśnie łupy z lumpeksów. No i jeśli ma się szczęście, można upolować coś naprawdę wyjątkowego za kilka złotych. Jedwab, kaszmir, czysta wełna, piękna i gęsta bawełna... Takie ubrania w sklepach kosztują krocie. A w lumpikach... grosze.



6. "No dobra, ale mi się po prostu nie chce chodzić i szukać".
Tu się również zgodzę, że chodzenie po lumpeksach wymaga więcej zachodu. W Toruniu mamy ulicę Mickiewicza, na której jest chyba kilkanaście lumpeksów. Więc to tak, jakby chodzić po galerii handlowej. Jeśli nie mieszkacie blisko takiego zagłębia taniej odzieży, to wycieczka do galerii jest wygodniejszym rozwiązaniem. Chyba że, tak jak ja, nie znosicie galerii. Mi jest tam zawsze za zimno lub za gorąco, za głośno, za duszno, za jasno, zbyt pachnąco (marketing sensoryczny na mnie nie działa). W moim przypadku jeśli chcę kupić nowe ubranie, to robię zakupy przez internet. Taka praktyka też z pozoru może wydawać się wygodniejsza niż chodzenie po lumpeksach, ale jeśli macie psa, który atakuje kuriera, to okazuje się, że łatwiej jest wyjść z domu ;). No dobra, tu trochę żartuję i przesadzam. Ale w lumpeksie możemy przynajmniej daną rzecz przymierzyć, podotykać, zobaczyć, czy się elektryzuje, czy jest gryząca... Same zalety robienia zakupów w sklepie stacjonarnym bez konieczności snucia się po centrach handlowych!

7. "Ale ja chcę mieć nowe rzeczy i tyle! Nie kręci mnie idea, że stare rzeczy mają duszę!"
No to kupuj sobie nowe. Będą nowe do pierwszego prania. 
A ubrania z second-handów mogą Ci też powiedzieć coś więcej na temat swojej wytrzymałości. Przykładowo, ładny sweter może się zaprezentować w taki sposób: "popatrz, wyglądam jak nowy, nie kulkuję się, nie mechacę się, chociaż mam już swoje lata! Zainwestuj we mnie te dychę, a odwdzięczę się wieloletnią miłością". 


Ostatnie trzy argumenty za zakupami w lumpeksach są moim zdaniem niepodważalne, więc nie potrafię wymyślić dla nich cytatów sceptyka:

1. Planeta ziemia jest mi wdzięczna za to, że kupuję w lumpeksie.
Nie chce mi się pisać o plantacjach bawełny, o odpadach, o tym, ile ubrań trafia na wysypiska śmieci, o warunkach w fabrykach, w szwalniach, o tym, jak szkodliwe jest dla ludzi np. produkowanie  przecieranych jeansów, o całej masie rzeczy, o których pewnie gdzieś już słyszeliście, ale wolicie nie wiedzieć. 

2. Zmniejszam swoje szanse na to, że spotkam kogoś w identycznym ciuchu.
Chociaż w sumie i tak noszę przeważnie jednolite spodnie i bluzkę w paski, więc muszę się pogodzić z myślą, że wiele ludzi nosi taki sam zestaw ;)

3. Satysfakcja z udanych zakupów w lumpeksie jest bezcenna!
Oczywiście nie zachęcam Was do kupowania rzeczy, których nie kupilibyście w sklepie, a w lumpeksie są przecież tak tanie, że zapchanie nimi szafy wydaje się nieszkodliwe. Lepiej kupować to, co naprawdę będzie się nosić. Takich zakupowych rad sporo znajdziecie w książce "Slow Fashion. Modowa Rewolucja".

Od siebie tylko dodam (skoro już poruszam temat odzieży), że bardzo bliska jest mi idea szafy jako skończonego tworu. I słowo daję, że mam w szafie tylko takie ubrania, które lubię i noszę. I nie widzę potrzeby, żeby kupować nowe, dopóki coś starego mi się nie zniszczy (ostatnio na przykład kupiłam dwa T-shirty, bo kilka starych i zniszczonych postanowiłam przeznaczyć na pidżamy). 

I właśnie dlatego nigdy nie będę szafiarką.

P.S. Jeśli szukacie więcej lumpeksowych inspiracji, polecam Wam gorąco profil na Instagramie Julii Ziółkowskiej – ja jestem zakochana! Bardzo podobał mi się też wpis na blogu mojej ukochanej blogerki zero-waste, Lauren <3
Buziaki!


środa, 14 grudnia 2016

29 pomysłów na trafione upominki, czyli subiektywny przewodnik prezentowy.

Z roku na rok utwierdzam się w przekonaniu, że Święta byłyby lepsze bez prezentów. Smuci mnie widok tłumów szwędających się po galeriach handlowych już od listopada, przyspieszających tempa gdzieś w połowie grudnia, by wreszcie w amoku biegać między półkami, kupując ostatnie prezenty tuż przed Wigilią. Myślę, że gubi się w tym radość obdarowywania innych, a i osoba, dla której wybierany na prędce upominek ostatecznie trafia, najczęściej wdzięczna jest jedynie za gest i intencje, a z samego przedmiotu nie jest ani trochę zadowolona.
Gdy widzę w Internecie przewodniki prezentowe, w których królują perfumy, biżuteria i skarpetki, myślę sobie: jaka jest szansa, że takie upominki będą trafione? Jeśli wiemy, że owszem, w liście do św. Mikołaja znalazły się Chanel No. 5, to faktycznie, nie ma się czym martwić. Ale jeśli kierujemy się jedynie naszą intuicją, możemy niestety narazić się na pomyłkę.



sobota, 15 października 2016

Koc, herbata i książka – inspiracje na jesień.

Pewnie nie tylko mnie dopadła już jesienno – zimowa atmosfera, jednak w moim przypadku jest ona zdecydowanie optymistyczna i radosna. Przyznam, że można tu już mówić o totalnym fiole – tydzień temu pierwszy raz puszczone zostało "Last Christmas". Ja już żyję tym, że niedługo spędzę pierwsze Święta we własnych kątach!
Jeszcze nie ubieram choinki, ale pewnie z początkiem grudnia zacznę wyciągać ozdoby, pleść wieńce z rozmarynu i wieszać skarpety. Póki co stawiam na jesienne klimaty, czyli świeczki, lampki (u mnie są całoroczne, ale teraz jakoś chętniej je włączam), kubki ciepłej herbaty i książki pod kocykiem. W zasadzie nic oprócz herbat nie kupuję, ale przeczesałam dwa znane wnętrzarskie sklepy, które chętnie odwiedzam i powybierałam przedmioty, które pasują do tego, co się dzieje w mojej jesiennej głowie.

W urządzaniu mieszkania nie mogę zdecydować się na jeden, konkretny styl. Podziwiam osoby, które mają bardzo spójne wnętrza, u mnie jest to raczej miks wszystkiego, co mi się podoba, często stawiam obok siebie przedmioty z zupełnie innej parafii, jednak prawdopodobnie dzięki temu powstaje coś mojego. Pogrupowałam jesienne inspiracje w miarę tematycznie, ale w moim domu przemycam każdy z tych klimatów, wszystkiego po trochu.

Elegancja, złoto + ciemna zieleń
Źródła: 1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 

Ojoj, jak mi się ten ciemnozielony ostatnio podoba! Kojarzy mi się z lasem, jednocześnie jest bardzo elegancki. Pasuje idealnie do złotego, bo przywodzi na myśl świąteczne dekoracje; Wy też widzicie już te świerkowe gałązki ze złotymi ozdobami? W podobnym klimacie upatrzyłam stary serwis kawowy w babcinym kredensie. Chodzież, lata 70-te. Podobnie sprawy mają się z dzbankiem (nr 5) – już wyobrażam sobie, jak pięknie wyglądać w nim będzie kompot z suszu! Jednak zamiast lecieć do sklepu, pobuszuję w starych rodzinnych szafkach i postaram się znaleźć coś w tym stylu.

Natura, korek
Źródła: 1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 / 8

Naturalne klimaty można znaleźć w wielu miejscach w moim domu; dużo tu korka, drewna, roślin. Świeczki w brązowych słojach kupuję (tanio!) w TK Maxx. Pod numerem trzecim widzicie jedną z moich ulubionych kaw: Brazylia Fazenda Rainha wypalana w bydgoskiej/norweskiej palarni Audun Coffee. Przekonajcie się sami, że smakuje jak masło orzechowe! Pod piątką umieściłam książkę, którą właśnie zaczęłam czytać. Po pierwszych kilku rozdziałach mogę stanowczo ją polecić, jest fascynująca!

Turkus + pomarańcz, folkowe wzory

Źródła: 1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 / 8

Turkus to ostatnio chyba mój ulubiony kolor, przynajmniej we wnętrzach. W połączeniu z pomarańczem staje się przytulny i jesienny. Z powyższego zestawu kupiłam jedynie serwetki (i książkę, o niej zaraz), ale podobnych klimatów jest u mnie sporo. "Zacznij kochać dizajn" Beaty Bochińskiej będzie dla mnie przewodnikiem po ładnych starociach. Uwielbiam tego typu rzeczy (jak wspomniany wcześniej serwis z Chodzieży), dlatego chciałabym mieć wiedzę, co jest faktycznie cenne z punktu widzenia kolekcjonera. 

To tyle inspiracji na ten moment. Zdecydowałam się na tę formę wpisu, bo lubię takie zestawienia u innych blogerów i blogerek. Dlaczego więc nie miałabym zastosować jej u siebie? Mam nadzieję, że podoba Wam się równie mocno! Czekam na Wasze wrażenia, jeśli będzie pozytywny odzew, to obiecuję robić takie wpisy częściej!
Trzymajcie się ciepło!

czwartek, 29 września 2016

"Chcieć mniej" Katarzyny Kędzierskiej, czyli jak zrobić pierwszy krok w stronę minimalizmu.

Nie potrzebowałam poradnika o tym, jak uporządkować szuflady, jak ograniczyć wydatki na ubrania i jak pozbyć się zbędnych kosmetyków z łazienki. Jako nastolatka zachwycałam się programem "Perfect Housewife". Po lekturze bestsellerowej "Magii sprzątania" Marie Kondo zrozumiałam, że nie da się uporządkować przestrzeni wokół siebie bez pozbycia się zbędnych przedmiotów. Od paru lat coraz bliższa jest mi filozofia minimalizmu, przezwyciężyłam zbieractwo i stałam się o wiele mniej sentymentalna. Przed przeprowadzką pozbyłam się kilku kolekcji śmieci: opakowań po herbacie, biletów z europejskich miast i wielu innych, do których wstyd się nawet przyznawać. Dałam sobie przyzwolenie na zatrzymanie pocztówek, wybierając jednak tylko te, które faktycznie mi się podobały i sprawiały mi radość.

Byłam przekonana, że o tym wszystkim będzie książka Katarzyny Kędzierskiej, autorki Simplcite – bloga, którego kojarzyłam z nazwy, ale nie śledziłam. O książce dowiedziałam się ze zdjęć na Instagramie i, zaintrygowana, zaczęłam badać sprawę. Mimo przeświadczenia, że nic nowego z tej lektury nie wyniosę, nie mogłam wygrać z ciekawością (i słabością do tego typu poradników), postanowiłam zatem  przeczytać "Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce". I bardziej odpowiednim słowem byłoby pewnie: "pochłonąć", ze względu na lekkie pióro autorki, świetną konstrukcję książki no i treść, która, przyznaję szczerze, nieco odbiegała od moich wstępnych założeń.

czwartek, 15 września 2016

Co powiesić na ścianie? Garść inspiracji.

Spełniłam swoje marzenie o białych ścianach w domu – wszystkie, co do jednej, mam właśnie w tym kolorze. Lubię minimalizm, dlatego nie chcę przesadzić z ilością obrazków, jednak bez nich jest jakoś zbyt pusto. Szukam więc takich plakatów, które będą pasować do prostego, jasnego wnętrza. Do tej pory tylko jedna rzecz trafiła na moją ścianę w salonie: kolekcja opakowań po kawie oprawioną w turkusową ramkę. Już zbieramy kolejne, żeby dwa obrazki mogły wisieć obok siebie :)
W internecie można znaleźć prace wspaniałych twórców i gdybym miała się zdecydować na wszystkie, które mi się podobają, zabrakłoby mi w domu ścian. Postanowiłam zatem podzielić się moimi inspiracjami z Wami.

środa, 14 września 2016

Kawa i Kwiaty #4: O młynkach.

Jeśli w poprzednich wpisach chociaż trochę przekonałam Was, że kawa zmielona tuż przed zaparzeniem smakuje o wiele lepiej, to być może zaczęliście zastanawiać się nad zakupem młynka. Przypomnę jeszcze raz najważniejszy powód, dla którego warto jest mieć młynek w domu: mielona kawa traci swój smak i aromat w błyskawicznym tempie. Jeśli wybieramy dobre ziarna i oczekujemy, że wydobędziemy z nich wszystko co najlepsze i najpyszniejsze, potrzebujemy odpowiedniego sprzętu, żeby je zmielić.
Spieszę zatem z pomocą i radą: w co warto zainwestować?

Pod uwagę bierzemy jedynie młynki żarnowe. Urządzenie z ostrzem, które w wielu domach funkcjonuje jako młynek do kawy, nadaje się świetnie do robienia cukru pudru, natomiast musicie pamiętać, że mielenie w nim kawy jest według mnie jeszcze gorszym pomysłem od kupowania już zmielonej. Wynika to z faktu, że ostrza tną ziarna z różną intensywnością i znaczna ich część zamieni się w drobny pył, który sprawi, że napój będzie gorzki i nieprzyjemny.

niedziela, 11 września 2016

Zmiany, zmiany.

Chciałam zrobić na blogu drobną reorganizację i nikomu się z niej nie tłumaczyć, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że ten nowy porządek potrzebuje swojego manifestu.

źródło obrazka

wtorek, 5 lipca 2016

Pożegnanie z Poznaniem.

Muszę to jakoś sobie poukładać, przepracować. Zakończył się fajny etap, pożegnałam się z Poznaniem. Miejscem, w którym spędziłam bardzo dobre pięć lat. Miastem, które znienawidziłam za wiecznie czerwone światła na przejściach dla pieszych, chaotyczny dworzec kolejowy i kiepskie, urywające się znienacka ścieżki rowerowe, a jednocześnie pokochałam za knajpy, za kawiarnie, za Jeżyce i za lody.

piątek, 27 maja 2016

Kawa i Kwiaty #2: Jakie ziarna wybrać?


Postanowiłam, że moje wpisy o kawie będę układać w podobnej chronologii do tej, w jakiej sama zaczęłam poznawać szczegóły na ten temat. Poprzednio pisałam o tym, jak zacząć doceniać dobrą kawę. Było o otwartości na nowe doświadczenia, o dobrych kawiarniach i o segmencie speciality. Dziś postanowiłam skupić się bardziej na kwestii samego surowca – gdzie znaleźć dobre ziarna i jakie wybrać?

Zacznijmy od praktycznych podstaw.




1. Arabica vs. robusta

Bardzo często słyszymy hasło: "100% arabica" więc intuicyjnie możemy uznać, że arabica jest lepsza. Jest to zgodne z prawdą; jak już w poprzednim wpisie wspominałam, kawa z segmentu speciality to tylko arabica. Robusta to gatunek o wiele bardziej wytrzymały, jednak zdecydowanie uboższy w smaku, którego dodatek do kawy sprawia, że napój staje się cierpki i kwaśny. Robustę można znaleźć także w drogich kawach, jest po prostu wypełniaczem, który zapewnia producentowi większy zysk, a nam dostarcza nieprzyjemnych doświadczeń.


czwartek, 19 maja 2016

Kawa i Kwiaty #1: jak zacząć doceniać dobrą kawę.

Jestem bardzo ostrożna, gdy zaczynam poruszać tematy, na których się nie znam. Jednak w kwestii kawy zdobyłam już pewne doświadczenie. Chociaż nigdy nie byłam częścią profesjonalnej branży kawowej, mam wrażenie, że po wielu latach miłości do tego napoju mogę dzielić się opiniami i spostrzeżeniami, które komuś być może się przydadzą.
Wiedziałam, że będę kawoszem, zanim jeszcze zaczęłam na dobre pić kawę – zachwycała mnie kultura kawowa, cała ta magiczna atmosfera jak z filmu Jarmuscha, czy też na drugim biegunie – styropianowe kubki z sieciówek w rękach modnych dziewczyn jak Holy Golightly w Śniadaniu u Tiffany'ego. Moją wielką licealną ambicją było malowanie wzorków z mlecznej pianki a cichym marzeniem – otwarcie własnej kawiarni. Był też czas, gdy kawę zdradzałam z zieloną herbatą i w zasadzie w ogóle przestałam ją pić, do momentu, aż odkryłam, jak doceniać dobrą kawę. 


Od początku istnienia bloga planowałam pisanie o kawie i herbacie, dziś wreszcie przyszła chwila, kiedy postanowiłam, że powstanie tutaj cały cykl Kawa i Kwiaty, w którym będę mogła bez ograniczeń rozpisywać się o moim ukochanym napoju. Dobry początek to początek od podstaw: jak zacząć doceniać dobrą kawę, ale najpierw: właściwie po co? Jeśli ktoś ma wątpliwości, spieszę z odpowiedzią: każdy, kto uważa, że kawa powinna smakować jak kawa i być jedynie źródłem kofeiny, traci 99,9% tego, co napój ten ma do zaoferowania. Nie chcę nikogo nawracać i przekonywać na siłę do swoich racji. Jeśli lubisz to, co pijesz i nie masz zamiaru poznawać nowych smaków – najprawdopodobniej uznasz to wszystko za nic nie wnoszącą pisaninę i masz do tego pełne prawo. Ale z drugiej strony, warto mieć świadomość, że istnieje alternatywa. Zwłaszcza, że w przypadku kawy występuje pewne niesamowite zjawisko: o jakości kawy nie świadczy cena. W sklepach można znaleźć mnóstwo kiepskiej jakości ziaren droższych od tych z segmentu speciality, czyli najwyższej próby. Zamawiając kawę w kawiarniach płacimy z reguły porównywalną kwotę, ale są miejsca, gdzie dostaniemy napar, który jest przygotowany z wielką starannością i różnicę poczujemy od razu. Posiadając odrobinę wiedzy na ten temat możemy przynajmniej powiedzieć, że to, co pijemy, jest kwestią świadomego wyboru a nie przypadku.

czwartek, 28 maja 2015

Moje ulubione poznańskie lodziarnie.


Był wielki plan. Odwiedzić (co najmniej) 10 poznańskich lodziarni, porównać, zrobić ranking. Żeby wybrać tę jedyną, najlepszą, gdzie lody mają cudowną konsystencję, smaki są różnorodne i niebanalne, porcje hojne. Taką lodziarnię, którą będę mogła z czystym sumieniem polecić przyjezdnym i którą sama będę mogła nazwać swoją ulubioną, do której będę wracać.


Zanim plan wszedł w życie, pojawił się podobny, bardzo poczytny ranking- dość sumienna robota bloga Wygrywam z Anoreksją. Uhonorowana pierwszym miejscem lodziarnia przeżywa teraz oblężenie do tego stopnia, że z przyczyn technicznych musiała zamknąć podwoje w zeszłą niedzielę- zabrakło chwilowo ciekłego azotu, czyli najważniejszego elementu w procesie technologicznym zwycięskiej Mariny*.

Chciałam, żeby mój ranking był obiektywny, więc w żadnej lodziarni nie wspominałam nic o tym, że będę pisać jakikolwiek tekst w internecie. Może Kuchnia i Kwiaty to nie jest poczytny blog, ale nie chciałam w żaden sposób wpływać na jakość obsługi- czy gdybym powiedziała w progu, że robię ranking, to nie dostałabym większych porcji?
Przyjęłam pewne kryteria, punktowałam lodziarnie w skali 1-10. Najważniejsze dla mnie były lody śmietankowe i sorbety. Lubię, gdy lody nie są zbyt słodkie. Szukam kremowej, gładkiej, idealnej konsystencji. Jeśli lody ściekają z wafelka, są wodniste - odpadają w przedbiegach.
Dziś zakończyłam swoją przygodę z rankingiem, bo po ośmiu odwiedzonych miejscach mam wystarczająco wiedzy i mogę wyciągnąć pewne wnioski.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

O zakalcach (i przepis na bazyliowe gâteau au yaourt).

Zawsze mnie fascynowały zasady, którymi trzeba się kierować, gdy piecze się ciasta. "Mieszaj masę tylko w jedną stronę", "mieszaj osobno suche składniki, osobno mokre" i wiele innych.  Gdy kilka lat temu nie rozumiałam, dlaczego musi być tak, a nie inaczej, wydawało mi się, że to po prostu jakieś rytuały, magia, którą panie domu od lat odprawiają, bo wierzą, że dzięki temu ciasto się uda. Ale sama napiekłam tyle zakalców, że dochodzę do wniosku: coś w tym jest. A jest w tym sporo praw fizyki. Chciałabym dokładnie zrozumieć mechanizm procesów, które zachodzą od momentu wymieszania składników do wyjęcia gotowego ciasta z piekarnika, ale z drugiej strony- żeby wypieki się udawały wystarczy tylko dokładność i odrobina doświadczenia.




Ja muszę popracować przede wszystkim nad dokładnością. Odkąd prowadzę bloga, wyprodukowałam już 3 pyszne zakalce. I za każdym razem miałam pewną teorię na temat tego, co poszło nie tak. Pierwszy z nich- wegański bananowiec, być może byłby idealny, gdyby nie to, że o proszku do pieczenia przypomniałam sobie, gdy część już trafiła do formy (oczywiście wymieszałam całość znowu w misce, ale najwyraźniej nie uratowało to ciasta).



wtorek, 27 maja 2014

O warzywach, owocach i kwiatach (z targowiska) + niezłe ziółka na balkonie



Rynek z warzywami, owocami i kwiatami to miejsce, gdzie tracę rozum. Kiedyś przynajmniej raz w tygodniu chodziłam z Mamą w charakterze pomocnika na rynek "na Nowickiego" (ulicy dawno zmieniono nazwę, a o rynku mówi się tak do dziś). Była to dla mnie ogromna atrakcja i zawsze obiecywałam sobie, że na studiach będę kontynuować ten zwyczaj. W Poznaniu targowisk jest pod dostatkiem: Rynek Łazarski i Jeżycki to moje dwa ulubione.

wtorek, 22 kwietnia 2014

No. 1, czyli słowo wstępu.


Blog kulinarny. 

Moje wieloletnie marzenie, którego dotąd nie miałam odwagi spełnić.

Po co kolejny blog kulinarny w sieci, skoro powstało ich mnóstwo na każdy temat,o każdej kuchni? Kto w ogóle chciałby to czytać? Przecież moje zdjęcia jedzenia są kiepskiej jakości, talentu pisarskiego też mi brakuje. Gotuję proste rzeczy, które nie wymagają przepisów, albo i tak robię wszystko "na oko". Dlatego w tym momencie deklaruję, że nie zamierzam zostać blogerką z prawdziwego zdarzenia.



Ten blog jest przede wszystkim dla mnie.* Ma być mobilizacją do gotowania. Moją własną księgą z przepisami, które najbardziej lubię. Ma mi dawać możliwość szybkiego i wygodnego dzielenia się nimi z każdym, kto tego zapragnie. Ma być miejscem, gdzie mogę rozpisywać się o moich gastronomicznych fascynacjach, jak również frustracjach, że w dzisiejszych czasach najłatwiej zjeść zlepek konserwantów i polepszaczy. Wreszcie ma dać mi szansę, żeby być z siebie dumna, że robię dobre rzeczy dla siebie i innych, zwłaszcza, że przez gotowanie okazuję swoje uczucia. Lubię karmić bliskich.


Co będzie się tu pojawiać (w różnych proporcjach)?

  • szybkie w przygotowaniu obiady
  • śniadania (mój ulubiony posiłek, dla mnie wszystkie kolejne mogłyby nie istnieć)
  • mało słodkie słodkości: głównie serniki, owocowo-warzywne desery i ciasta, dużo drożdżowych wypieków
  • domowe pieczywo: chleby na zakwasie, bułki
  • dużo orzechów, nasion, zbóż
  • kwiaty, rośliny, świeże zioła
  • kawy i herbaty, bo jestem ich maniakiem
  • włoskie smaki, bo ta kuchnia jest zdecydowanie moją ulubioną (i w tym temacie pojawi się pewnie parę niezdrowych, rozpustnych bomb węglowodanowych)
  • lokalne i sezonowe produkty 



Czego tu nie znajdziecie?
  • mięsa (nie jestem wegetarianką; mięso jem bardzo rzadko i niechętnie)
  • tortów bezowych, kremów, zasmażek, pączków

*Tak naprawdę liczę na miliony odwiedzin i fanów.

Dam z siebie wszystko.
M.