Nie umiem gotować tylko dla siebie. Kompletnie mi się nie chce, nie mam motywacji, nie potrafię tak dobrać proporcji, żeby nie naprodukować ogromnej ilości jedzenia, którą potem będę przejadać kilka dni. Ale co innego, gdy nagle dorwę się do garów dwa dni przed egzaminem.
A chodzi o nie byle jaki egzamin, tylko najprawdopodobniej najgorszy ze wszystkich dotychczasowych. Cały rok sobie powtarzałam, że przecież "skoro zdałam na pierwszym roku biofizykę, to już każdy inny przedmiot zdam" i "przecież farmakologia nie jest taka trudna i nie będzie wcale strasznie".
W ramach wytłumaczenia: post na blogu to forma relaksu, między lekami przeciwcukrzycowymi a tymi na niewydolność krążenia. Zaraz wracam do nauki, a Wy trzymajcie kciuki w piątek o 10.00.
- 1/3 szklanki suchej kaszy jaglanej
- pół szklanki suchej czerwonej soczewicy
- 1 marchewka, obrana i starta
- 1 łyżka oleju+ olej do smażenia kotletów (np. z pestek winogron)
- 3 łyżki kaszy manny
- 1 mała cebula
- 1 jajko
- kurkuma, mielony kumin, suszona kolendra, (lub mieszanka curry), pieprz
- bułka tarta do obtoczenia kotletów i sezam do posypania
- Do garnka wlać ok. 1,5 szklanki wody, posolić i zagotować. Gdy zacznie wrzeć, wsypać kaszę jaglaną i soczewicę. Wlać łyżkę oleju i mieszać co jakiś czas widelcem. Po 10 minutach dodać tartą marchewkę. Gotować jeszcze ok. 5 minut, aż kasza będzie miękka a soczewica zupełnie rozgotowana. Dosypać kaszę mannę, żeby zagęścić masę i pogotować jeszcze parę chwil. Dodać przyprawy, wymieszać, odstawić, żeby ta ciaparaja ostygła i stężała. (nie zjeść jej na tym etapie! wiem, że jest przepyszna, ale warto się jeszcze wstrzymać!)
- Na patelni rozgrzać odrobinę oleju i zeszklić cebulkę. Dosypać do masy i wymieszać.
- Kiedy wszystko w miarę ostygnie, dodać jajko i wymieszać.
- Formować kotlety zwilżonymi wodą dłońmi i obtoczyć je w bułce tartej. (jeśli masa wydaje się wciąż zbyt rzadka, można dodać też łyżkę-dwie bułki tartej do środka, wtedy powinno być ok).
- Rozgrzać sporo oleju na dużej patelni (nie chodzi mi o smażenie w głębokim tłuszczu, tylko o to, żeby nie było go za mało- ja zwyczajowo do innych dań daję mało oleju, więc ilość, która pokrywa całą patelnię, to dla mnie "sporo") i smażyć kotleciki po kilka minut z każdej strony, aż będą złociste i chrupiące. Po usmażeniu kotleciki można odsączyć na talerzu wyłożonym ręcznikiem papierowym. Ja moje kotlety zjadłam posypane sezamem. Smacznego!
będę jutro trzymać kciuki ;) tym czasem zachwycam się kotlecikami! uwielbiam takie smaczne pomysły :)
OdpowiedzUsuńmniamuśnie wyglądają :) 3mam kciuki :))
OdpowiedzUsuńDadzą się upiec w piekarniku? :)
OdpowiedzUsuńHm, na pewno! Wyjdą pewnie mniej chrupiące i bardziej suche, ale też mniej tłuste (czyli zdrowsze). Myślę, że 200 stopni, ok. pół godziny- będzie OK (może trochę krócej). Tylko w połowie czasu pieczenia warto przewrócić je na drugą stronę. Czekam na wrażenia, jak się udały!
UsuńMuszę kupić ten sezam i w końcu zrobić moje ulubione nie-mięsne kotlety! :D
OdpowiedzUsuńAkurat sezam nie jest tu najpotrzebniejszy, dadzą radę bez niego :) Chociaż faktycznie, dodaje nieco charakteru tym kotlecikom.
Usuń