strony

piątek, 27 maja 2016

Kawa i Kwiaty #2: Jakie ziarna wybrać?


Postanowiłam, że moje wpisy o kawie będę układać w podobnej chronologii do tej, w jakiej sama zaczęłam poznawać szczegóły na ten temat. Poprzednio pisałam o tym, jak zacząć doceniać dobrą kawę. Było o otwartości na nowe doświadczenia, o dobrych kawiarniach i o segmencie speciality. Dziś postanowiłam skupić się bardziej na kwestii samego surowca – gdzie znaleźć dobre ziarna i jakie wybrać?

Zacznijmy od praktycznych podstaw.




1. Arabica vs. robusta

Bardzo często słyszymy hasło: "100% arabica" więc intuicyjnie możemy uznać, że arabica jest lepsza. Jest to zgodne z prawdą; jak już w poprzednim wpisie wspominałam, kawa z segmentu speciality to tylko arabica. Robusta to gatunek o wiele bardziej wytrzymały, jednak zdecydowanie uboższy w smaku, którego dodatek do kawy sprawia, że napój staje się cierpki i kwaśny. Robustę można znaleźć także w drogich kawach, jest po prostu wypełniaczem, który zapewnia producentowi większy zysk, a nam dostarcza nieprzyjemnych doświadczeń.


czwartek, 26 maja 2016

Dowód na cykliczność czasu, czyli chłodnik litewski.

Od dobrych paru lat bardziej niż czas linearny odczuwam czas cykliczny. O początku danej pory roku nie decyduje kolejna kartka w kalendarzu, tylko wyczekiwane potrawy, którym towarzyszą powtarzające się wydarzenia. Jak są egzaminy, festiwale muzyczne- mamy urodzaj warzyw i owoców na straganach. Jak zupa dyniowa- początek szkoły, a na drzewach pojawiają się żółte liście. Nadejście zimy zwiastują świąteczne piosenki w supermarketach i powtarzające się pytanie: "co robimy w Sylwestra?". Natomiast późną wiosną przychodzi zawsze dzień, gdy gotuję pierwszy chłodnik. Do końca lata jest on moją zupą numer jeden i objadam się nim bez opamiętania, żeby łatwiej mi było wytrzymać kolejne, jesienne i zimowe miesiące.
Nie ma siły, żeby zjeść chłodnik poza sezonem. Tak jak kutię je się tylko podczas wieczerzy Wigilijnej (a szkoda, akurat do niej składniki są dostępne cały rok), tak właśnie chłodnik litewski przypisany jest do miesięcy od maja do sierpnia. Pojawia się na stole z pierwszymi szparagami, kolejne porcje przypadają na sezon truskawkowy i czereśniowy, aż wreszcie w towarzystwie śliwek robi się go ostatni raz. 


niedziela, 22 maja 2016

Obiad dla Popeye'a, czyli najszybszy makaron ze szpinakiem.

Co zrobić, gdy zadzwoni do nas Popeye i oznajmi, że za kwadrans przyjedzie na obiad? Zaserwować mu najszybszy makaron ze szpinakiem! Omijam szerokim łukiem wodniste i trawiaste sosy szpinakowe, ale ten to zupełnie inna sprawa. Ser pleśniowy, orzechy włoskie i gałka muszkatołowa wydobywają ze zdrowych, zielonych listków wszystko, co najlepsze. Popeye będzie zachwycony!

czwartek, 19 maja 2016

Kawa i Kwiaty #1: jak zacząć doceniać dobrą kawę.

Jestem bardzo ostrożna, gdy zaczynam poruszać tematy, na których się nie znam. Jednak w kwestii kawy zdobyłam już pewne doświadczenie. Chociaż nigdy nie byłam częścią profesjonalnej branży kawowej, mam wrażenie, że po wielu latach miłości do tego napoju mogę dzielić się opiniami i spostrzeżeniami, które komuś być może się przydadzą.
Wiedziałam, że będę kawoszem, zanim jeszcze zaczęłam na dobre pić kawę – zachwycała mnie kultura kawowa, cała ta magiczna atmosfera jak z filmu Jarmuscha, czy też na drugim biegunie – styropianowe kubki z sieciówek w rękach modnych dziewczyn jak Holy Golightly w Śniadaniu u Tiffany'ego. Moją wielką licealną ambicją było malowanie wzorków z mlecznej pianki a cichym marzeniem – otwarcie własnej kawiarni. Był też czas, gdy kawę zdradzałam z zieloną herbatą i w zasadzie w ogóle przestałam ją pić, do momentu, aż odkryłam, jak doceniać dobrą kawę. 


Od początku istnienia bloga planowałam pisanie o kawie i herbacie, dziś wreszcie przyszła chwila, kiedy postanowiłam, że powstanie tutaj cały cykl Kawa i Kwiaty, w którym będę mogła bez ograniczeń rozpisywać się o moim ukochanym napoju. Dobry początek to początek od podstaw: jak zacząć doceniać dobrą kawę, ale najpierw: właściwie po co? Jeśli ktoś ma wątpliwości, spieszę z odpowiedzią: każdy, kto uważa, że kawa powinna smakować jak kawa i być jedynie źródłem kofeiny, traci 99,9% tego, co napój ten ma do zaoferowania. Nie chcę nikogo nawracać i przekonywać na siłę do swoich racji. Jeśli lubisz to, co pijesz i nie masz zamiaru poznawać nowych smaków – najprawdopodobniej uznasz to wszystko za nic nie wnoszącą pisaninę i masz do tego pełne prawo. Ale z drugiej strony, warto mieć świadomość, że istnieje alternatywa. Zwłaszcza, że w przypadku kawy występuje pewne niesamowite zjawisko: o jakości kawy nie świadczy cena. W sklepach można znaleźć mnóstwo kiepskiej jakości ziaren droższych od tych z segmentu speciality, czyli najwyższej próby. Zamawiając kawę w kawiarniach płacimy z reguły porównywalną kwotę, ale są miejsca, gdzie dostaniemy napar, który jest przygotowany z wielką starannością i różnicę poczujemy od razu. Posiadając odrobinę wiedzy na ten temat możemy przynajmniej powiedzieć, że to, co pijemy, jest kwestią świadomego wyboru a nie przypadku.

środa, 18 maja 2016

Jedzenie zwyczajnej dziewczyny.

Ostatnio mam dużo ważnych spraw na głowie, dlatego też proporcjonalnie więcej czasu upływa mi na prokrastynacji. W moim przypadku istnieje zależność między wypełnianiem swoich obowiązków a lenistwem; równowaga musi być zachowana. Z tej przyczyny częściej przeglądam wszelkie instagramy i pinteresty, a takie czynności z reguły prowadzą do smutnego wniosku- jestem totalnie, do bólu zwyczajna. Wszystko, co mogłoby wydawać się wyjątkowe na mój temat, ktoś gdzieś już dawno odkrył, zrobił, doświadczył. Takich Małgoś jak ja są tysiące w Polsce i miliony na świecie. Napotykam całe mnóstwo zdjęć dziewcząt, które gotują, lubią spacery, lubią drzemki, lubią podróże, lubią książki, lubią kwiaty, oglądają filmy, ćwiczą jogę, urządzają sobie ładne wnętrza... i w zasadzie dochodzę do wniosku, że niestety, jestem jedną z wielu, która myśli, że jako jedyna na świecie wpadła na pomysł przyrządzenia sobie dobrego obiadu, zaparzenia kawy czy postawienia doniczki z aloesem na parapecie. 
Jest owszem, kilka nadzwyczajnych dziewczyn, które jedzą codziennie rzeczy tak wyjątkowe, że tysiące ludzi na instagramie z zapartym tchem czekają na kolejne zdjęcia ich talerzy, ale my, zwyczajne nudziary, gotujemy sobie w tym czasie kaszę z warzywami.
Nawet nie staram się zachować pozorów. To danie nie nadaje się na instagrama. Ale skoro jestem już pogodzona z myślą, że nie wygram ze swoją zwyczajnością, że nawet moda na bycie normalsem mnie już nie uratuje, po prostu jem tę kaszę, a jej prostota i pyszny smak są dla mnie wystarczającym pocieszeniem.


środa, 11 maja 2016

Pad thai dla laików.

Stęskniłam się. Tęsknota narastała od miesięcy, w międzyczasie zrobiłam kilka zdjęć moich ulubionych obiadów, żeby mieć w zanadrzu coś, co nadawałoby się do opublikowania. Ale nie była na tyle silna, żeby mnie wystarczająco zmotywować. Aż wreszcie dziś nadszedł dzień, kiedy dojrzałam do tego, żeby odgrzebać jakiś sprawdzony przepis i voilà! Jest pad thai. 
Jak zwykle, kiedy piszę o daniu pochodzącym z miejsca, którego nie miałam jeszcze okazji odwiedzić, zostawiam sobie wentyl bezpieczeństwa w postaci określenia "dla laików", bo staram się unikać wypowiadania na tematy, o których nie mam pojęcia. Pocieszam się, że nawet spędziwszy miesiące w obcym kraju, nie będziemy w stanie idealnie przyrządzić tamtejszych potraw; może przesadzam, ale zasada ta moim zdaniem wynika nie tylko z braku umiejętności, ale też z jakości dostępnych składników, albo po prostu z klimatu i atmosfery, których nie da się podrobić. Mimo to zdecydowanie prostsze zadanie stoi przed tymi, którzy będą odtwarzać zapamiętane w podróży smaki, a prawdziwym wyzwaniem jest poprawnie ugotować coś, co jadło się tylko w restauracji we własnym mieście.


W kwestii pad thaia- jak mówiłam, nie byłam nigdy w tamtych rejonach, a swoje wyobrażenia opieram na kilku wersjach próbowanych w lepszych i gorszych knajpach w Polsce. Zgłębiłam nieco temat i według doniesień osób, które odwiedziły Tajlandię, nawet tam każdy szef kuchni czy uliczny kucharz ma osobiste spojrzenie na to danie. Ale baza jest mniej-więcej wspólna i bardzo prosta. Na tych podstawach zbudowałam swój własny przepis na sos, bo w gruncie rzeczy to on stanowi sendo całej sprawy. Przez ostatnie miesiące byłam pełna obaw, że gdzieś zgubię karteczkę, na której wynotowałam idealne proporcje, dlatego też od dziś będę spokojniejsza, bo gdy dopadną mnie problemy z pamięcią, będę mogła zajrzeć na Kuchnię i Kwiaty i wszystko stanie się jasne.