strony

niedziela, 18 marca 2018

"Capsule Pantry" – idealne zapasy, żeby zawsze było co jeść i nic się nie marnowało.

Gdy przyjaciółka podrzuciła mi pomysł na wpis o tej tematyce i wymyśliłam tytuł: "Capsule Pantry", poczułam się jak Newton, który odkrył prawo powszechnego ciążenia. Jest to parafraza  określenia "capsule wardrobe", czyli budowania minimalistycznej szafy w taki sposób, żeby dana rzecz pasowała do różnych zestawów. W moim wydaniu zjawisko to odnosiłoby się do spiżarni i lodówki. Niestety, okazało się, że nie byłam pierwsza i jest już wiele artykułów na ten temat! Nie zmienia to faktu, że czuję się upoważniona, by go poruszyć, ponieważ w moich szafkach kuchennych zawsze jest określona pula składników, z których da się coś upichcić. 



Zacznę może od tego, co w ogóle lubię jeść. Jeśli śledziliście mojego bloga, z pewnością zauważyliście, że jestem wielką fanką dania o wysublimowanej nazwie: "kasza z warzywami". I właśnie do amatorów tego typu kuchni kieruję ten wpis. Będę pisać ze swojej perspektywy i mam nadzieję, że moje wskazówki i tak będą dla kogoś przydatne. Jestem kulinarną minimalistką i bardzo często tworzę swój jadłospis w podobny sposób:
1. Śniadanie – owsianka z bakaliami i owocami.
2. Drugie śniadanie – kanapka.
3. Obiad – kasza z warzywami lub makaron z warzywami, a jako dodatek białkowy: tofu lub strączki
4. Przekąska w pracy – cokolwiek, np. sok lub smoothie
5. Kolacja – sałatka z kuskusem (lub inną kaszą)/ sałatka z czegokolwiek, co zostało z obiadu, kanapki

Żeby ułatwić sobie zadanie, podzielę ten wpis właśnie według szafek i półek, jakie znajdują się w mojej kuchni. Przy niektórych składnikach znajdziecie linki do przykładowych przepisów z bloga :)

Lodówka
1. Słoik niesłodzonego masła orzechowego: do kanapek (rzecz jasna), do dań typu curry, do deserów, do owsianki.
2. Sos sojowy, ocet ryżowy, sos sriracha: do wszystkich dań niby-azjatyckich, czyli warzyw wrzuconych na patelnię np. z tofu i ryżem/makaronem.
3. Tofu: do tofucznicy, do obiadów. do sałatek (do sałatek kroję w kostkę, marynuję w musztardzie, sosie sojowym i syropie z agawy i podsmażam). Zawsze naturalne, ale zdarza się wędzone – z wędzonym tofu robimy np. łazanki z kapustą kiszoną.
4. Tahina: do hummusu, do sałatek (np. sałatka z jarmużu i awokado wg Jadłonomii).
5. Drożdze: do pizzy! (mogą być suszone, ale ja wolę świeże).
6. Mleko roślinne: niesłodzone do np. wegańskiego majonezu i ogólnie do gotowania, różnego rodzaju mleka roślinne do owsianek, deserów, do koktajli.
7. Kapary, oliwki: do sałatek, do obiadów (prawie zawsze wrzucamy).
8. Ogórki kiszone, czasami kapusta kiszona.
9. Suszone pomidory w oleju: do past na chleb, do sałatek, do obiadów.
10. Bulion warzywny w kostkach.
11. Zielenina (trzymamy zawsze w lodówce): szpinak, marchewki, papryka i cokolwiek, na co akurat jest sezon, np.: cukinie, bakłażany. Często też jarmuż lub rukola. Bardzo często seler naciowy (do sałatek, do obiadów).
12. Ser typu feta (nie prawdziwa feta, bo prawdziwej nie lubię ;) ): do sałatek, do obiadów na ciepło. (Sowa ostatnio się buntuje na ser, więc może niedługo zniknie z naszej lodówki).
13. Ostatnio: buraczki gotowane (jestem leniwcem trójpalczastym i kupuję paczkowane, ale obiecuję sobie, że będę sama gotować, bo nie znoszę zbędnych śmieci. I te buraczki NIE SĄ Z POLSKI! A jedzenie hiszpańskiego buraka w kraju buraka: tak robi tylko prawdziwy BURAK! (czyli ja). Ale póki co, gdybym ich nie kupowała, to nie jadłabym buraków wcale. A lubię.
14. Dżem. Kocham dżem.
15. Żółty ser: jem tylko ja.  Jak mam chleb i żółty ser, to wiem, że nie umrę z głodu w pracy :)
16. Jogurt naturalny: też jem tylko ja, (prawie) codziennie na śniadanie.
17. Limonka (częściej) i/lub cytryny. (do obiadów, do sałatek, do past na chleb).
18. Musztarda: głównie do sałatek, do marynowania tofu, do wege majonezu.
19. Olej rzepakowy.

Odpowiedni rozmiar słoika masła orzechowego jak na nasze potrzeby :)

Zamrażarka
1. 2 paczki jakichkolwiek warzyw na patelnię, żeby było coś na obiad, gdy naprawdę nie ma czasu gotować (chodzi o takie miksy: włoskie/azjatyckie/hiszpańskie itp.).
2. Mrożone owoce do koktajli (truskawki, czasem coś bardziej wymyślnego).
3. Moje ostatnie odkrycie i prawdziwe guilty pleasure: frytki! Od czasu do czasu miewam ochotę na czipsy, ale nie da się kupić paczki "na zapas" – zjadłabym wszystkie zapasy od razu. A frytki w zamrażalniku mogą sobie leżeć i czekać, aż przyjdzie na nie pora.

Szuflada z przyprawami
W większości są to standardowe przyprawy, ale nigdy (!) nie może zabraknąć tych:
1. Oregano.
2. Wędzona papryka.
3. Kumin.
4. Kolendra (nasiona).
5. Czosnek granulowany.
6. Czarna sól – do majonezu i tofucznicy.



Miska z owocami i warzywami
1. Banany.
2. Jabłka.
3. Pomidory.
4. Pomarańcze, gruszki, kiwi lub inne owoce, na które akurat jest sezon – dużo tego schodzi do koktajli.
5. Bardzo często awokado.
6. Cebula i czosnek (ostatnio mało używam, ale trzeba mieć).

+ na blacie kuchennym stoi koszyk z pieczywem, a w nim, uwaga... pieczywo.

Szuflada
1. Mąki: pełnoziarnista, biała.
2. Makarony: pełnoziarnisty lub zwykły, białe łazanki, makaron ryżowy, makaron soba (rotacyjnie).
4. Kasze: jaglana, gryczana, gryczana niepalona, jęczmienna, komosa ryżowa, bulgur, pęczak (rotacyjnie).
5. Kuskus obowiązkowo, bo uwielbiam sałatkę z kuskusem! I najszybszy obiad świata to kuskus, buraczki gotowane z paczki (przepraszam, planeto Ziemio!), pestki dyni, feta i przyprawy.
6. Suche strączki: cieciorka, soczewica itp. (jak będziemy bardziej zero-waste, to przestaniemy kupować strączki w puszkach tylko będziemy gotować w szybkowarze, ale póki co częściej jest u nas zero-effort a nie zero-waste w tej kwestii).
7. Ocet (jabłkowy, balsamiczny, spirytusowy) - do sałatek, do majonezu.
8. Oleje: zawsze oliwa, czasem jakieś ciekawsze, np. ryżowy do smażenia, słonecznikowy do sałatek.

Szafka wisząca, półka nr 1
1. Bakalie wszelkiej maści w słoiczkach. Zawsze musi być: słonecznik, dynia, żurawina, siemie lniane, sezam. Często są też wiórki kokosowe, rodzynki, morele, śliwki, migdały, daktyle. Czasami mielone orzechy włoskie (bardzo lubię do sałatek czy owsianki).
2. Płatki drożdżowe: sypiemy je na wszystko! Do obiadów zamiast parmezanu, do sałatek, do past do chleba, na pizzę. Płatki drożdżowe są pycha! 
3. Płatki owsiane: błyskawiczne i zwykłe, zwykle też inny rodzaj płatków.

Tak, to są słoiki po maśle orzechowym :) 


Szafka wisząca, półka nr 2
1: Puszki: pomidory, fasola, groszek, cieciorka, kukurydza.
2. Syrop z agawy.
3. Mleczko kokosowe: do deserów, do curry. (robimy z różnych warzyw, ale z podobnym zestawem przypraw).

I w zasadzie to wszystko!  Wydaje mi się, że na tej liście są składniki na prawie każde danie z bloga :) Mam nadzieję, że ten przewodnik po mojej "Capsule Pantry" się Wam przyda!
Chętnie przeczytam, co jest takim "must-have" w Waszych spiżarniach i lodówkach, podzielcie się proszę Waszymi patentami w komentarzach :) 
Buziaki!

sobota, 17 marca 2018

O lumpeksach. Dlaczego nigdy nie będę szafiarką.

Dawno mnie tu nie było.

Obejrzałam właśnie pogadankę o przemyśle odzieżowym na instagramie Kasi z bloga ograniczamsie.com i nie mogę zasnąć. A że przypływ weny o północy trzeba spożytkować, postanowiłam napisać kilka słów na ten temat. Nie jestem szafiarką, znawczynią mody, ani nawet blogerką (bo jeśli ktoś nie publikował nic na blogu od ponad roku, to ten szlachetny tytuł traci), ale chciałabym dorzucić swoje trzy grosze w sprawie "slow fashion". Niby wszystko na ten temat zostało już powiedziane (a kto jeszcze ma wątpliwości, niech zajrzy na bloga Asi Glogazy, Ryfki czy Kasi Kędzierskiej), ale wciąż mam wrażenie, że nawet świadomi konsumenci i konsumentki są dość sceptycznie nastawieni do lumpeksów. I ciągle widzę te same argumenty przeciw ciuchom z drugiej ręki, z którymi kompletnie się nie zgadzam.


A że jest późno w nocy, moje spostrzeżenia bardzo krótko wypunktuję.

1. "Fujka, nosić ciuchy po kimś".
Gdybyśmy byli w pełni świadomi drogi, jaką przebywają ubrania, zanim trafią do sieciówek, to również uznalibyśmy, że noszenie ich bez uprzedniego porządnego wyprania/dezynfekcji to kiepski pomysł. Wyobraźcie sobie wielkie szwalnie w Bangladeszu, potem wszelkie środki transportu, potem magazyny, potem sklepy i przymierzalnie (ile razy widzieliście ciuchy w przymierzalni na podłodze?)... Te ubrania nie są nowe, gdy je ubieramy pierwszy raz. Są tak samo po przejściach.
Ubrania w second-handach przechodzą proces dezynfekcji, dodatkowo ja je zawsze piorę i prasuję przed noszeniem. I tyle, żadne "zarazki" nie mają prawa mnie w ten sposób zaatakować. 

2. "No właśnie, brzydzi mnie ta chemia, którą dezynfekuje się ciuchy z lumpeksów!"
Tu Was zmartwię. Ubrania w sieciówkach również traktuje się różnego rodzaju chemikaliami, bo w transporcie i magazynach są narażone na pleśń. Mimo to słyszałam, że właśnie w magazynach znanych sieciówek ciuchy często pleśnieją i przez to nie trafiają na sklepowe półki. Czyli stają się odpadem zanim jeszcze ktokolwiek zdąży je kupić!

3. "Ale ja to w tych lumpeksach nie umiem nic znaleźc!"
Najpierw musisz znaleźć odpowiedni lumpeks. Są lepsze i gorsze. Są takie z ciuchami na wagę, są takie z wycenionymi ubraniami, elegancko powieszonymi na wieszakach. Są wreszcie lumpeksy internetowe! I z moich obserwacji (niestety) wynika, że im mniejsze miasto, tym większa szansa na znalezienie dobrego "Taniego Armaniego". 

Dwie z tych koszul to ciuchy ze sklepów, reszta jest z drugiej ręki. Potraficie zgadnąć, które?

4. "Ja tam lubię przemyślane zakupy, a nie takie szperanie i kupowanie pod wpływem impulsu".
Do lumpeksów też można chodzić z konkretnym celem. Ja na przykład uważam swoją szafę za mniej-więcej skończony twór, mam w niej wszystko, czego potrzebuję i tylko czasem przyjdzie mi do głowy jakaś (uzasadniona) fanaberia, w stylu: "biały, pleciony sweter" albo "koszula w prążki". Kiedyś lubiłam zakupy w sieci i na stronie outletu Mango albo H&M z pewnością znalazłabym wymarzone ubranie w 5 minut. Pewnie trafiłabym jeszcze na jakąś zniżkę (-50% na niebieskie koszule w prążki, tylko dziś!). Ale wiecie, co się okazało? Że bez większego wysiłku znalazłam wszystkie wymarzone ciuchy w lumpeksie!

5. "Ale ciuchy w lumpach wcale nie są dużo tańsze, niż na wyprzedażach w sieciówkach!"
Tu się niestety muszę zgodzić, że spodnie na wyprzedaży to koszt około 50 zł, a spodnie w second-handzie na wagę w dniu "nowego towaru" to też często około 50 zł. Jednak w lumpeksie można upolować ubrania droższych marek! Więc może cena jest czasem podobna, ale jakość jest wyższa. Dla osób, które w "Taniej Odzieży z Zachodu" nie kupują, może się to wydawać szokujące, ale w mojej szafie najlepiej skrojone ubrania czy najlepsze tkaniny to właśnie łupy z lumpeksów. No i jeśli ma się szczęście, można upolować coś naprawdę wyjątkowego za kilka złotych. Jedwab, kaszmir, czysta wełna, piękna i gęsta bawełna... Takie ubrania w sklepach kosztują krocie. A w lumpikach... grosze.



6. "No dobra, ale mi się po prostu nie chce chodzić i szukać".
Tu się również zgodzę, że chodzenie po lumpeksach wymaga więcej zachodu. W Toruniu mamy ulicę Mickiewicza, na której jest chyba kilkanaście lumpeksów. Więc to tak, jakby chodzić po galerii handlowej. Jeśli nie mieszkacie blisko takiego zagłębia taniej odzieży, to wycieczka do galerii jest wygodniejszym rozwiązaniem. Chyba że, tak jak ja, nie znosicie galerii. Mi jest tam zawsze za zimno lub za gorąco, za głośno, za duszno, za jasno, zbyt pachnąco (marketing sensoryczny na mnie nie działa). W moim przypadku jeśli chcę kupić nowe ubranie, to robię zakupy przez internet. Taka praktyka też z pozoru może wydawać się wygodniejsza niż chodzenie po lumpeksach, ale jeśli macie psa, który atakuje kuriera, to okazuje się, że łatwiej jest wyjść z domu ;). No dobra, tu trochę żartuję i przesadzam. Ale w lumpeksie możemy przynajmniej daną rzecz przymierzyć, podotykać, zobaczyć, czy się elektryzuje, czy jest gryząca... Same zalety robienia zakupów w sklepie stacjonarnym bez konieczności snucia się po centrach handlowych!

7. "Ale ja chcę mieć nowe rzeczy i tyle! Nie kręci mnie idea, że stare rzeczy mają duszę!"
No to kupuj sobie nowe. Będą nowe do pierwszego prania. 
A ubrania z second-handów mogą Ci też powiedzieć coś więcej na temat swojej wytrzymałości. Przykładowo, ładny sweter może się zaprezentować w taki sposób: "popatrz, wyglądam jak nowy, nie kulkuję się, nie mechacę się, chociaż mam już swoje lata! Zainwestuj we mnie te dychę, a odwdzięczę się wieloletnią miłością". 


Ostatnie trzy argumenty za zakupami w lumpeksach są moim zdaniem niepodważalne, więc nie potrafię wymyślić dla nich cytatów sceptyka:

1. Planeta ziemia jest mi wdzięczna za to, że kupuję w lumpeksie.
Nie chce mi się pisać o plantacjach bawełny, o odpadach, o tym, ile ubrań trafia na wysypiska śmieci, o warunkach w fabrykach, w szwalniach, o tym, jak szkodliwe jest dla ludzi np. produkowanie  przecieranych jeansów, o całej masie rzeczy, o których pewnie gdzieś już słyszeliście, ale wolicie nie wiedzieć. 

2. Zmniejszam swoje szanse na to, że spotkam kogoś w identycznym ciuchu.
Chociaż w sumie i tak noszę przeważnie jednolite spodnie i bluzkę w paski, więc muszę się pogodzić z myślą, że wiele ludzi nosi taki sam zestaw ;)

3. Satysfakcja z udanych zakupów w lumpeksie jest bezcenna!
Oczywiście nie zachęcam Was do kupowania rzeczy, których nie kupilibyście w sklepie, a w lumpeksie są przecież tak tanie, że zapchanie nimi szafy wydaje się nieszkodliwe. Lepiej kupować to, co naprawdę będzie się nosić. Takich zakupowych rad sporo znajdziecie w książce "Slow Fashion. Modowa Rewolucja".

Od siebie tylko dodam (skoro już poruszam temat odzieży), że bardzo bliska jest mi idea szafy jako skończonego tworu. I słowo daję, że mam w szafie tylko takie ubrania, które lubię i noszę. I nie widzę potrzeby, żeby kupować nowe, dopóki coś starego mi się nie zniszczy (ostatnio na przykład kupiłam dwa T-shirty, bo kilka starych i zniszczonych postanowiłam przeznaczyć na pidżamy). 

I właśnie dlatego nigdy nie będę szafiarką.

P.S. Jeśli szukacie więcej lumpeksowych inspiracji, polecam Wam gorąco profil na Instagramie Julii Ziółkowskiej – ja jestem zakochana! Bardzo podobał mi się też wpis na blogu mojej ukochanej blogerki zero-waste, Lauren <3
Buziaki!