Był wielki plan. Odwiedzić (co najmniej) 10 poznańskich lodziarni, porównać, zrobić ranking. Żeby wybrać tę jedyną, najlepszą, gdzie lody mają cudowną konsystencję, smaki są różnorodne i niebanalne, porcje hojne. Taką lodziarnię, którą będę mogła z czystym sumieniem polecić przyjezdnym i którą sama będę mogła nazwać swoją ulubioną, do której będę wracać.
Zanim plan wszedł w życie, pojawił się podobny, bardzo poczytny ranking- dość sumienna robota bloga Wygrywam z Anoreksją. Uhonorowana pierwszym miejscem lodziarnia przeżywa teraz oblężenie do tego stopnia, że z przyczyn technicznych musiała zamknąć podwoje w zeszłą niedzielę- zabrakło chwilowo ciekłego azotu, czyli najważniejszego elementu w procesie technologicznym zwycięskiej Mariny*.
Chciałam, żeby mój ranking był obiektywny, więc w żadnej lodziarni nie wspominałam nic o tym, że będę pisać jakikolwiek tekst w internecie. Może Kuchnia i Kwiaty to nie jest poczytny blog, ale nie chciałam w żaden sposób wpływać na jakość obsługi- czy gdybym powiedziała w progu, że robię ranking, to nie dostałabym większych porcji?
Przyjęłam pewne kryteria, punktowałam lodziarnie w skali 1-10. Najważniejsze dla mnie były lody śmietankowe i sorbety. Lubię, gdy lody nie są zbyt słodkie. Szukam kremowej, gładkiej, idealnej konsystencji. Jeśli lody ściekają z wafelka, są wodniste - odpadają w przedbiegach.
Dziś zakończyłam swoją przygodę z rankingiem, bo po ośmiu odwiedzonych miejscach mam wystarczająco wiedzy i mogę wyciągnąć pewne wnioski.